Aktualności

Niezależne inicjatywy
na rzecz studentów
i doktorantów

Długa lista spraw do naprawienia

rozmowa z Marcinem Dokowiczem, rzecznikiem praw doktoranta

Dominika Rafalska: Niemal w każdej dyskusji na temat niedostatków szkolnictwa wyższego pada argument, że problemy te zaczynają się już na etapie studiów doktoranckich. Czy to znaczy, że studia trzeciego stopnia są niewłaściwie zorganizowane?

Marcin Dokowicz: Rzeczywiście tak jest. Studia doktoranckie są w tej chwili źle zorganizowane. Cała społeczność akademicka jest świadoma tego problemu. Także w ostatnim raporcie NIK-u (styczeń 2016 r.) jest mowa o tym, że organizacja studiów doktoranckich jest nieprawidłowa. Liczne patologie występujące na tych studiach zgłaszają też oczywiście sami doktoranci. Zgodziłbym się więc z tezą, że problemy szkolnictwa wyższego mają swój początek już w trakcie studiów doktoranckich. Warto w tym miejscu też zaznaczyć, że studia te uczą doktorantów złych praktyk.

Jakie praktyki ma Pan na myśli?

Przede wszystkim mam na myśli tak zwaną punktozę. Na studiach doktoranckich trwa wyścig szczurów – doktoranci, zamiast prowadzić badania naukowe, walczą o punkty. Powstają już nawet komercyjne przedsiębiorstwa, firmy organizujące pseudonaukowe konferencje czy wydające monografie, które nie mają żadnej wartości naukowej. Każdy, kto zapłaci, może opublikować w takiej monografii czy wziąć udział w konferencji o wszystkim i o niczym. Takich firm mamy coraz więcej. To psuje polską naukę.

Nie pytam nawet o to, czy takie publikacje mają jakąś wartość naukową, ale zastanawiam się, czy mają jakąkolwiek wartość mierzoną właśnie w punktach. Jeśli już ścigać się o punkty, to w międzynarodowych czy krajowych uznanych czasopismach. A wydawnictwa, o których Pan mówi, do takich przecież nie należą.

Oczywiście, że nie. Liczą się one jednak do dorobku doktoranta, liczą się w walce o stypendia.

Wydawało mi się jednak, może naiwnie, że jeśli ktoś idzie na studia doktoranckie, to chyba choć w minimalnym stopniu jest zainteresowany nauką i prowadzeniem badań… Nie da się chyba uprawiać nauki bez pasji. Pan opowiada natomiast o praktykach mających na celu „prześliźnięcie się” przez studia doktoranckie. Tylko co dalej?

Kiedyś, jeszcze kilka lat temu, na studia doktoranckie szły głównie osoby z pasją, pragnące prowadzić badania naukowe. Po studiach doktoranckich łatwiej niż obecnie mogły znaleźć zatrudnienie w nauce. W tej chwili sytuacja zmieniła się w związku z tym, że dostęp na studia trzeciego stopnia jest otwarty, a tytuł magistra uległ dewaluacji. Studia te straciły swój elitarny charakter. Stały się egalitarne. W przywoływanym wcześniej raporcie NIK wskazał, że stosunkowo łatwa dostępność studiów doktoranckich może powodować obniżenie jakości kształcenia kadr naukowych. Polski nie stać na tak dużą liczbę doktorantów – około 43,3 tys. osób. Przy takiej liczbie doktorantów nie jest możliwe zapewnienie wszystkim stypendium doktoranckiego, natomiast w niewystarczającej liczbie stypendiów upatruje się przyczyny niskiej efektywności studiów doktoranckich.

Nie znaczy to oczywiście, że Polsce nie są potrzebni naukowcy. Przy obecnych nakładach finansowych nie jesteśmy jednak w stanie zapewnić odpowiedniego poziomu studiów doktoranckich, nie jesteśmy w stanie zachować ich elitarnego charakteru. Te studia powinny być wartością samą w sobie. Taka była ich idea. Przecież stopień doktora można uzyskać bez konieczności realizacji studiów doktoranckich. Studia te miały dawać dodatkowe umiejętności i kompetencje. Miały przyspieszyć ścieżkę dążenia do doktoratu. Tak niestety nie jest.

Dlaczego zatem uczelnie przyjmują tak wielu doktorantów?

Chodzi oczywiście o kwestie finansowe. Mamy niż demograficzny. Liczba studentów maleje. Uczelniom opłaca się więc pozyskiwać doktorantów. Algorytm jest stworzony tak, że uczelnie muszą się ścigać. Nawet jeśli chcą postawić na jakość, to i tak muszą walczyć o jak największą liczbę studentów i doktorantów. Jeśli tego nie zrobią, to uzyskają mniejszą dotację z budżetu państwa. Doktorant bez stypendium jest liczony jako jeden student, a doktorant ze stypendium jako pięciu studentów. Mechanizm finansowania uczelni zachęca do zwiększania liczby studentów i doktorantów. Bez odpowiedniego finansowania nie uda się realizacja jakichkolwiek studiów, jednak nie należy na doktorantów, a także studentów patrzeć jedynie przez pryzmat finansowy.

Zwiększa się także oferta różnego rodzaju odpłatnych szkół doktorskich.

Co to takiego?

Jest to moim zdaniem sprytna forma obchodzenia przepisów prawa. Jednostki nieposiadające uprawnień do prowadzenia studiów doktoranckich prowadzą studia podyplomowe lub szkolenia będące „odzwierciedleniem” tych studiów. Takie studia mogą mieć różne nazwy, na przykład „seminarium doktorskie”. Ostatnio widziałem ofertę „podyplomowego studium doktoranckiego”…

Co daje ukończenie takich studiów? Stopień doktora?

To są studia płatne. Prowadzące je jednostki, o ile same nie mają uprawnień do nadawania stopnia naukowego doktora, współpracują z jakąś zaprzyjaźnioną uczelnią albo jednostką naukową, która takie uprawnienia posiada.

I rozliczenie następuje pomiędzy tymi dwoma podmiotami?

Koszty przewodu doktorskiego doktorant pokrywa niezależnie, podobnie jak w przypadku realizacji doktoratu z tzw. wolnej stopy. Dodatkowo słuchacze tych studiów pokrywają niemałe koszty związane ze studiowaniem. Mogą one wynosić nawet 17-20 tys. zł. Powiem szczerze, że dziwię się ludziom, którzy wybierają takie studia. Zwłaszcza że istnieje naprawdę duża oferta studiów doktoranckich stacjonarnych, które de facto studiami stacjonarnymi nie są, bo wiele zajęć odbywa się w trybie spotkań weekendowych. Trudno dzisiaj odróżnić studia doktoranckie stacjonarne od niestacjonarnych. Podobnie jest zresztą na studiach drugiego stopnia.

I to też Pana zdaniem psuje te studia – zarówno drugiego, jak i trzeciego stopnia?

Tak. Nawet biorąc pod uwagę to, że coraz więcej jest nowych form kształcenia, moim zdaniem na studiach trzeciego stopnia bardzo ważny jest kontakt nauczyciela akademickiego z doktorantem. Trzeba budować relacje mistrz – uczeń. One powinny być właściwie zapoczątkowane już na etapie studiów magisterskich.

Mówimy o tym, że studia doktoranckie straciły swój elitarny charakter, że przyjmuje się na nie zbyt wielu doktorantów. W takim razie porozmawiajmy o rekrutacji na te studia. Rozumiem, że źle Pan ocenia sposób rekrutowania słuchaczy na studia doktoranckie?

Nie do końca. Są jednostki, które dobrze sobie z tym radzą. W przypadku tych studiów sprawa jest złożona, bo mamy dwa modele rekrutacji. Jeden wynika wprost z litery prawa – to model klasyczny, w którym doktorant rekrutuje się na studia, a później wybiera opiekuna naukowego i temat rozprawy doktorskiej.

Drugi model, który ma dużo plusów, ale stwarza jeszcze problemy, to rekrutacja do projektów. Taki doktorant idzie na studia z konkretnym celem badawczym. Studia są dzięki temu bardziej efektywne, więc w tym kontekście taka rekrutacja wydaje się dobrym pomysłem, w szczególności w naukach doświadczalnych.

Wspomniał Pan jednak, że w rekrutacji do konkretnych projektów można napotkać na problemy. Jakie?

Osoby rekrutowane do projektów grantowych muszą przejść przez podwójną rekrutację – na studia doktoranckie i do projektu. Kryteria obu rekrutacji nie zawsze się pokrywają. Ta sytuacja jest skomplikowana i wymaga uregulowania. Potrzebna tu jest współpraca agencji przyznających środki na badania, ministerstwa i rektorów. Trzeba rozwiązać tę kwestię i stworzyć mechanizmy, które ułatwią rekrutowanie do projektów, w szczególności grantowych, doktorantów bez konieczności przeprowadzania podwójnej rekrutacji.

Jednym z problemów podnoszonych w dyskusji o sposobie rekrutacji na studia doktoranckie jest brak przejrzystości procedury rekrutacyjnej i brak jednolitych zasad przeprowadzania rekrutacji. Jak to jest możliwe, że nie ma tu przejrzystych i jednolitych zasad?

Mam wrażenie, że jednostki starają się, aby te zasady były w jak największym stopniu przejrzyste i jednolite. Powiem szczerze, że nie spotkałem się z jakimiś mocno niezgodnymi z przepisami prawa kryteriami rekrutacji na studia doktoranckie. W 2014 r. robiliśmy wśród doktorantów ankietę na temat patologii i nie otrzymaliśmy zgłoszeń pod adresem nieprawidłowo prowadzonej rekrutacji.

Być może było tak dlatego, że zadawaliście Państwo te pytania osobom, które już dostały się na studia doktoranckie. Trudno, żeby tacy ludzie kwestionowali proces, w trakcie którego zostali zaliczeni w poczet doktorantów…

Możliwość zgłaszania uwag była otwarta.

Gdy próbowałam umówić się z Panem na wywiad, którego jednym z tematów miały być nieprawidłowości przy rekrutacji na studia doktoranckie, doszło do mnie, że ludzie, którzy zostali pokrzywdzeni w wyniku postępowań rekrutacyjnych, w zasadzie nie mają żadnej reprezentacji. Rzecznik praw studenta już się nimi nie zajmuje, rzecznik praw doktoranta – jeszcze nie. Może dlatego nieprawidłowości przy rekrutacji nie są nagłaśniane, bo po prostu te osoby nie mają się do kogo zgłosić?

Jako rzecznik praw doktoranta jestem gotów takim osobom pomagać. Myślę, że mogą się również zgłaszać do rzecznika praw absolwenta. Jeśli ktoś ma rzeczywiście taki problem, na pewno nas znajdzie.

Wydaje mi się też, że jeśli komuś zależy na realizacji doktoratu, to w tej chwili nie ma z tym problemu. Może go przygotowywać nie tylko na uczelni, ale też w innych jednostkach naukowych, instytutach badawczych, panowskich. Powiem szczerze, że w tej chwili jest więcej miejsc niż chętnych, nawet do wspomnianych wcześniej projektów. Nawet do takich, w których doktorant otrzymuje stypendium naukowe z grantu.

Z czego to może wynikać?

Na przykład z wąskiej, specjalistycznej tematyki niebędącej w kręgu zainteresowania zbyt wielu osób. Ale też np. z tego, że w niektórych dyscyplinach można więcej zarobić np. w przemyśle. Jeśli na przykład informatyk może zarobić kilka tysięcy złotych, pracując w przedsiębiorstwie, to wiadomo, że dla niego nie będzie atrakcyjne przyjście na studia doktoranckie, gdzie przy dobrych wiatrach otrzyma stypendium w wysokości 1,5 tys. zł, ze zwiększeniem ok. 2,5 tys. zł.

Podsumowując, jaki jest Pana zdaniem największy problem studiów doktoranckich?

Moim zdaniem uczelnie zbyt często patrzą na studia doktoranckie przez pryzmat finansowy. Niskim kosztem starają się o zwiększenie dotacji budżetowej. Jednym z głównych problemów na studiach doktoranckich jest proces kształcenia. Doktoranci, także ci bez stypendiów, pracują ze studentami, prowadzą badania naukowe, które są afiliowane przez daną jednostkę. Uczelnia dostaje za to pieniądze. Natomiast doktorant nie dostaje praktycznie nic w zamian. Wiele jednostek mocno oszczędza na kształceniu doktorantów. Działo się tak nawet wtedy, gdy dotacja na doktoranta bez stypendium była większa niż dotacja na studenta. A ona była większa nie tylko dlatego, żeby pokryła koszty stypendium, ale też dlatego, żeby doktoranci mieli zapewnione kształcenie na jak najwyższym poziomie. W chwili obecnej mamy taką sytuację, że osoby po doktoracie, jeśli znajdą gdzieś zatrudnienie, muszą przechodzić szereg specjalistycznych szkoleń. Bo studia doktoranckie niczego ich nie nauczyły. Studia doktoranckie powinny być rodzajem stażu naukowego, czasem inwestowania w przyszłe kadry naukowe kraju. Nie wszystkie uczelnie chcą jednak inwestować w rzesze doktorantów, mając na uwadze, że i tak dla większości z nich nie znajdzie się etat. Wolą inwestować dopiero po podpisaniu umowy o pracę.

Powinno się zatem zapewnić doktorantom wartościowe szkolenia, pomóc im zdobyć dodatkowe umiejętności i kompetencje przydatne na rynku pracy. Poprzez rynek pracy rozumiem głównie jego naukową część. Czyli badania i rozwój, bo do tego przygotowani są doktoranci. Mają stanowić przyszłą kadrę naukowo-badawczą, i to nie tylko uczelni oraz jednostek naukowych, ale też przemysłu.

Mówi Pan, że doktoranci w zamian za swoją pracę nic nie dostają. Mnie się wydaje, że dostają iluzję – iluzję zatrudnienia na uczelni w przyszłości. Ale o tym często wcale nie decyduje dorobek naukowy.

Nie chcę generalizować, bo naprawdę różnie to wygląda. Są jednostki, które prowadzą konkursy w sposób rzetelny, i są takie, które robią to nierzetelnie. Na pewno jedną z patologii występujących na studiach doktoranckich jest nepotyzm, który widać między innymi przy podziale stypendiów czy dalszym zatrudnianiu. Ale jednocześnie jeśli ktoś jest dobry, to bez problemu znajdzie zatrudnienie.

Problem, który ja widzę, jest taki, że doktoranci niewiele wynoszą ze studiów doktoranckich. Kształcenie nie daje im umiejętności, które sprawiłyby, że jako przyszli doktorzy będą atrakcyjni na rynku pracy, w sferze badań i rozwoju.

I nie chodzi tu tylko o program studiów. Jest też problem z niektórymi opiekunami naukowymi. Uczelnie i jednostki naukowe, oszczędzając na programach studiów, liczą na to, że wielu rzeczy nauczą doktorantów ich opiekunowie. A oni sami nie zawsze to potrafią, a czasem nawet nie znają oczekiwań jednostki w tym względzie.

Jak to?

Chodzi o umiejętności pozadziedzinowe, które są bardzo ważne na studiach doktoranckich. Opiekunowie naukowi mogą nie mieć wiedzy na przykład na temat nowych sposobów tworzenia bibliografii, edytorów tekstu, narzędzi graficznych. Dziś badania naukowe trzeba umieć sprzedać. Doktorant powinien mieć wiedzę z zakresu przedsiębiorczości naukowej. Biorąc udział w konferencjach, musi umieć przygotować atrakcyjne wystąpienie czy publikację. Musi wiedzieć, jak taką publikację napisać czy jak przygotować dobry wniosek grantowy. A jak opiekun naukowy, który dotychczas nie był w stanie pozyskać żadnego grantu, ma go tego nauczyć?

Są też oczywiście inne problemy – interpersonalne pomiędzy opiekunami naukowymi a doktorantami, mobbing, problem ochrony własności intelektualnej… Długo można by wyliczać. Ubolewam nad tym, że doktorantom oferuje się taką jakość kształcenia.

Jakie zmiany są zatem potrzebne? Systemowe? Praktyka stosowania prawa?

Praktyka stosowania prawa na pewno tak. Jeśli tylko będzie wola polityczna, to te zmiany można przeprowadzić bardzo szybko. Ale one nie rozwiążą wszystkich problemów. Jako wiceprzewodniczący Krajowej Reprezentacji Doktorantów brałem udział w pracach nad nowelizacją ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym w 2014 r. i zgłaszałem wielokrotnie na posiedzeniach komisji sejmowych problemy doktorantów. Proponowaliśmy konkretne rozwiązania. Okazywało się jednak, że rozwiązania te pociągnęłyby za sobą wiele kolejnych zmian legislacyjnych. Wtedy padła deklaracja zarówno ze strony pani minister, jak i posłów, że studia doktoranckie trzeba zreformować. Obecna władza po zapoznaniu się z raportem NIK-u też wyraziła chęć podjęcia reformy studiów doktoranckich. Bardzo mnie to cieszy. Pytanie, w jakim kierunku pójdą te zmiany.

Mam nadzieję, że uda się to rozwiązać, bo środowisko mówi w tych kwestiach w zasadzie jednym głosem. W raporcie Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego zostały zestawione opinie doktorantów i kadry akademickiej. I w większości kwestii była pełna zgodność. Także kadra naukowa zauważa, że studia doktoranckie nie mogą być efektywne, jeśli nie zostanie zapewnione finansowanie gwarantujące minimum egzystencji.

Czyli może jak zwykle największym problemem są pieniądze? Może studia doktoranckie powinny być w jakiś inny sposób finansowane, bo jak widać, dotacja z budżetu państwa jest niewystarczająca i prowadzi to do wielu patologii?

Studia doktoranckie powinny być inaczej finansowane, tylko że należy pamiętać o tym, że każde studia doktoranckie są inne. To nie jest tak jak w przypadku studiów wyższych, gdzie ustawodawca określił model studiów i wszystko jest zawarte w konkretnych procedurach. W przypadku studiów doktoranckich to uczelnie muszą stworzyć własne systemy, opracować własną koncepcję. Ta koncepcja powinna być spójna. To wynika też z zaleceń europejskich. Studiów doktoranckich nie da się wbić w jedne ramy. Ustawodawca próbuje tu przyjąć jakieś rozwiązania, ale wiadomo, że jeśli będziemy się starali stworzyć jedne ramy dla wszystkich, to zawsze znajdą się uczelnie lub jednostki naukowe, na których te rozwiązania się nie sprawdzą. Nie ma jednego modelu studiów doktoranckich. Moim zdaniem jest to akurat ich wartością. Wiadomo, że studia doktoranckie wyglądają inaczej na uczelniach, a inaczej w jednostkach naukowych. Studia w mniejszym ośrodku są inne niż w większym. Inne są w naukach humanistycznych, inne w ścisłych. Inna jest ich specyfika i próby ujednolicenia tych studiów rodzą szereg zjawisk patologicznych. Ciężko jest wypracować jeden model. Trzeba po prostu stworzyć uczelniom i jednostkom naukowym odpowiednie warunki do prowadzenia tych studiów i nie ujednolicać ich na siłę, a raczej stworzyć mechanizmy, które będą stymulować pewne tendencje.

Dyskusja na ten temat toczy się nie od kilku lat, ale chyba od samego początku istnienia tych studiów. Ciągle powracają w niej pytania podstawowe – czy doktorant powinien być uczestnikiem studiów doktoranckich, czy raczej asystentem, czyli pracownikiem. W krajach Unii Europejskiej kwestia ta została w różny sposób rozwiązana. My przyjęliśmy najbardziej powszechny model – połączenie studenta i pracownika. Doktorant czerpie z obu tych statusów. Ta dyskusja trwa bardzo długo.

I dochodzi coraz więcej tematów.

Przepisy zmieniają się szybko. Z jednej strony trzeba się dostosowywać, a z drugiej testowane są różne nowe rozwiązania. Teraz mamy zdecydowanie większą wiedzę na temat studiów doktoranckich niż kilka lat temu. Postulaty różnych środowisk stają się bardziej spójne i powoli zaczynamy widzieć, dokąd iść. Mam nadzieję, że wkrótce doprowadzi to do reformy studiów doktoranckich. Takiej reformy, która ograniczy zjawiska patologiczne i wpłynie pozytywnie na jakość tych studiów.

Wiadomo, że zawsze będą jednostki, które będą łamały prawo. Nie możemy tego uniknąć, trzeba z tym walczyć i będziemy to robić. Ale też nie można dodawać kolejnych przepisów prawa tylko dlatego, że w jakiejś jednostce w kraju wystąpiło jakieś zjawisko patologiczne, które nie zostało uwzględnione podczas tworzenia prawa. Walcząc w ten sposób, zniwelujemy patologię w jednej jednostce, a doprowadzimy do jej powstania w drugiej. Cieszę się zatem, że środowisko akademickie dyskutuje i dochodzi wreszcie do porozumienia w kwestii studiów doktoranckich i konieczności poprawy ich jakości.

 

Marcin Dokowicz – rzecznik praw doktoranta Krajowej Reprezentacji Doktorantów. Członek Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Doktorant na Wydziale Chemii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Aktywny działacz Samorządu Doktorantów UAM, autor wielu opracowań na temat problemów studiów doktoranckich, szkoleniowiec.

autor: rozmawiała Dominika Rafalska